Rodzice jego wcześnie zmarli, nie znał czułości, ani miłości. Dziadkowie, którzy opiekowali się nim nie szczędzili mu kuksańców i obelg. Mieli trudne życie, bieda, a tu jeszcze na stare lata jedna gęba do wyżywienia. Trwali w swej egzystencji, powielając ludzkie zachowania – narzekali, ubolewali, krytykowali, wciąż niezadowoleni. I nic w tym dziwnego – Boga nie odnaleźli, ani Go nie szukali.
Był bardzo młody, gdy odszedł od nich. Rozpoczął własne życie. Ponieważ nie znał miłości i sam był źle traktowany – pragnął dawać dobro i znaleźć dzięki temu miłość. Starał się, pracował, pomagał, wspierał, ludzie czasami odpłacali uśmiechem i dobrym słowem, lecz on czuł, że to wciąż za mało. Tak, wdzięczny był i za te małe chwile, w których czuł bliskość ludzi, ale wciąż było to za mało.
Mistrz – lubił te chwile, gdy podczas jego opowieści uczniowie siedzieli w ciszy, ze wzrokiem utkwionym w dal, skupieni, rozważali mądrość, którą im przekazywał.
Mężczyzna szukał swego miejsca w życiu, wędrował. Któregoś dnia przybył do małej wioski i właśnie tam postanowił się osiedlić. Było to piękne miejsce, wysoko w górach. Poznał młodą kobietę, ożenił się, przychodziły na świat dzieci. Starał się być dobrym człowiekiem, mężem, ojcem. Był usłużny, jakże często zapominał o sobie, żeby tylko inni mogli być szczęśliwi. Ulegał kaprysom żony, która wciąż czegoś oczekiwała, pracował ponad siły, aby zaspokoić jej potrzeby, pomimo to ona wciąż chodziła zła, nadąsana, pełna pretensji. Tak samo było z dziećmi – usługiwał im i uczył ich tego samego, aby wobec innych ludzi służyli, gdyż wówczas będą szanowani, uznawani za dobrych, chwaleni. Wszystko czego pragnął to miłość bliskich i choć trochę wdzięczności za to co robi. Było jednak coraz gorzej.
Im bardziej on był skromy, pełen pokory i służby tym bardziej jego rodzina „deptała” jego wartość. Tak myślał. Starał się więc jeszcze bardziej. Całkowicie zatracił swą indywidualność i swe potrzeby, oddając się innym. Mijały lata, jego rodzina coraz bardziej „górowała” wyrażając swoje niezadowolenie, oczekiwania, żądania.
A on był coraz bardziej samotny, zmęczony, cichy, bolejący. Nie rozumiał dlaczego dzieje się to wszystko. Pragnął miłości i uznania, wdzięczności, a oni ……tak bardzo się starał, pyłek spod nóg uprzątał, we wszystkim wyręczał i dobry był przecież . Dlaczego – wciąż zadawał sobie to pytanie, nie mógł jednak znaleźć odpowiedzi. Myślał, że kiedyś zrozumieją, otworzą serca, oczy i okażą mu szacunek, wdzięczność, miłość.
Lata mijały, mężczyzna zestarzał się i nie mógł już „obiegać” swej rodziny. Chorował, był coraz słabszy, a oni wciąż tacy zimni. Pewnego dnia wyrzucono go z domu. Nie był już potrzebny, nie mógł spełniać oczekiwań.
Odszedł, cóż mógł zrobić. W jego sercu rosła ogromny ciężar goryczy, żalu, cierpienia.
– Dlaczego byli tacy okrutni, przecież robił co mógł, aby byli szczęśliwi, a chciał tylko trochę uznania, wdzięczności, miłości – szedł i wciąż zadawał sobie to pytanie.
Ból w nim narastał, chciał umrzeć, lecz nadal żył i szedł przed siebie, a w nim rozpacz czarna wypełniała każdą komórkę ciała.
Zawędrował nad ocean. Właściwie nogi same go niosły, nie wiedzieć dokąd i dlaczego.
I tam go spotkałem.
Usiadł nad brzegiem wody i wpatrywał się nie widząc jednak niczego, był jak ślepiec. Przechodziłem obok. Widzę biedaczysko siedzi samotne, a wokół wiruje ból, żałość, smutek. Życie jego kończy się – widzę, podejdę, może dam mu chwilę rozmowy, rozjaśnię te ciemność, w której lepiej, aby nie odchodził. Poczułem, że ten dobry człowiek ma ogromne niezrozumienie życia, nie warto, aby odszedł
w samotności i poczuciu porażki.
Usiadłem obok, najpierw nie widział mnie, nie poczuł nawet, tak bardzo zagłębiony był w swój dramat.
Delikatnie szturchnąłem jego ramieniem, a on ślepym wzrokiem spojrzał na mnie.
– Dobry człowieku, widzę, że serce Twoje piękne jest, ogromne, chętne by służyć innym?
To go zbudziło. Wiedziałem jak przemówić, aby wybić go z letargu.
Ocknął się, spojrzał i zapłakał.
Nie słyszał takich słów przez całe swoje życie. Płakał długo, szlochał, a ja otuliłem go swym ramieniem.
Trwało to trochę, aż łzy obeschły, a on zapytał.
– Kim jesteś?
Dałem mu odpowiedz, a on rzekł:
– Niebo mi Ciebie zesłało.
I opowiedział mi swoje życie, choć nie musiał, wiedziałem przecież wszystko.
Gdy skończył opowieść zapytałem.
– Nie wiesz dlaczego? Dręczysz się tym jednym pytaniem, a ono nie jest najważniejsze?
– Jakie więc powinienem zadać mistrzu?
– Jak żyć powinienem – i opowiedziałem mu inną historię jego życia. Zacząłem od początku, tłumacząc przyczyny dla których dusza jego wybrała to życie, doświadczenie straty rodziców, wychowanie przez dziadków i życie dorosłe ojca i męża. Ukazałem mu jakie miał pojąć nauki.
Z każdym słowem mężczyzna stawał się jaśniejszy, jakby cały cień przeszłości przemieniał się w światło.
– I co, i co, mistrz mu rzekł? – niecierpliwi się uczniowie.
– W każdej sytuacji miał nauczyć się jednego – miłości do siebie.
– Czym jest ona mistrzu? – pośpiesznie pytają uczniowie
Mistrz zaśmiał się.
– O to samo i on zapytał.
– Całe życie przeżyłem i nigdy do głowy mi nie przyszło zadać sobie tego pytania. Szukałem miłości u innych, chciałem na nią zapracować, zasłużyć, lecz nigdy nie pomyślałem, że mógłbym ją sam zdobyć, że mógłbym pokochać siebie. Mistrzu – ożywił się starzec, ¬- czym jest miłość o której mówisz?
– Miłość do siebie to cicha wdzięczność za tę chwilę, to radość z poranka i z wieczora, to otwartość na śpiew ptaków i szum wiatru, to zrozumienie innych, poszukujących miłości. Miłość do siebie to zaprzestanie poszukiwań, a odnalezienie największego ze skarbów – siebie, swej boskiej istoty, która jest jak wiatr i śpiew ptaków, wschód i zachód słońca, jak deszcz i burza i każdy z ludzi. Niczego nie szukasz, gdyż w Twym wnętrzu masz cały świat, nic Ci nie brak, wręcz odwrotnie, mógłbyś sobą, tym co wewnątrz Ciebie każdego obdarować z ludzi. A później i wszechświat możesz tam odnaleźć cały. Zobacz, ile w Tobie piękna, niezwykłości, ile dobra, zamiast szukać czegoś u innych czy nie lepiej zająć się tym całym bogactwem?
Zamyślił się starzec.
– To znaczy, że nie trzeba pomagać, służyć, wspierać? To znaczy, że to co robiłem było złe, głupie, bez sensu?
– Było właściwe jeśli sprawiało to radość Tobie i innym. Gdyś robił to wszystko i był w odczuwaniu wewnętrznym miłości, pełni, całego istnienia – dziś nie odczułbyś porażki, nie byłoby smutku, żalu, pretensji. Nie to ważne co robisz, lecz to – kim wówczas jesteś.
Starzec zastanowił się.
– Czy jest to, aż takie proste?
– O tak – odrzekł mistrz, – kochaj i rób co chcesz, a cokolwiek zrobisz odczuwać będziesz szczęście i radość. Nie będziesz na nic czekał, więc i rozczarowania nie będzie. Płynąć będziesz jak wiatr, który w zbyt upalny dzień wytchnienie przynosi.
Mistrz zakończył opowieść, wieczór nadchodził i czas zbliżał się modlitwy. Uczniowie w skupieniu rozeszli się, aby utrwalić w ciszy mądrość opowieści.
Nie to ważne co robisz, lecz to – kim wówczas jesteś.
Więcej OPOWIEŚCI DUCHA
http://www.epokaserca.pl/instytut/ksiazki/przypowiesci-ducha