Pewnego dnia uczniowie zebrali się wokół swego mistrza, który oczekiwał na nich od wschodu słońca. Lubił patrzyć jak słońce nieśmiało wychyla się z ramion nocy, kochał rozpuszczać się w tej magicznej chwili, będącej obietnicą nowego, wciąż rodzącego się życia. Uczniowie nie przeszkadzali mu w tej medytacji, lecz spokojnie siadali wokół, czekając, aż będzie gotowy przemówić.
– Życie jest dziwne – rzekł – najpierw rodzi się, aby umrzeć i umiera, aby narodzić się powtórnie, zachwyca mnie to, ale i zadziwia.
Słuchali, lecz mistrz zamilkł na dłuższą chwilę.
– Wracając jednak do życia, chciałem opowiedzieć Wam, pewną historię.
Wydarzyła się pewien czas temu.
Zimno było, wiatr dął, szła drogą kobieta, starsza, skurczona, na plecach niosła zawiniątko, w którym nie wiedzieć co było. Przejeżdżał tamtędy mężczyzna, to ważne w opowieści, spojrzał – stara kobiecina – pomyślał, pojechał dalej. Że też się chciało starej w drogę iść w taki dzień – przeleciała mu myśl, lecz szybko o niej zapomniał.
Kilka dni później na targ trafił, wchodzi do oberży, a tam starsza kobieta siedzi przy kominku, ogrzewa zmarznięte dłonie i śpiewa. Mężczyzna spojrzał z pogardą, nie dość, że stara, to jeszcze fałszuje – pomyślał – że też się ludzi nie wstydzi.
Za kilka tygodni trafił na wystawę. Ludzie stali, przyglądali się, jedni podziwiali, inni w milczeniu odczuwali coś w sobie, on zerknął okiem i stwierdził – cóż za bohomazy, nie warto czasu tracić.
Wyszedł, zatrzymał się w małej kawiarence. Przy stolikach siedzieli ludzie, było wiele kobiet. Zasłuchani byli, gdyż koncert jakiś się właśnie odbywał. Posłuchał chwilę i pomyślał – znów partactwo, siedzą, oczy wybałuszają, słodkie minki robią, a przecież ci śpiewacy tacy denni, prostacy, bez żadnego talentu. Głupie stare baby, widać samotne, dają się wodzić za nos.
Wciąż myślał, wszystko działo się tylko w jego głowie, gdyż samotnym był człowiekiem i nie miał nawet z kim podzielić się swoją krytyką. Wszędzie było mu źle, wciąż niezadowolony, krytykował wszystko i wszędzie. No, chyba, że sam na coś wpadł – o, wówczas, to było genialne i piękne, ale rzadko mu się to zdarzało, bo przecież złość w nim była prawie zawsze.
Lata mijały, zgorzkniały, samotny i coraz bardziej złośliwy był, sam nic nie tworzył, lecz chętnie innym łatkę przypinał.
Mistrz zapadł w ciszę.
Uczniowie spojrzeli po sobie, nie podobał się im człowiek z opowiadania, lecz nie wiedzieli, czy mogą się odezwać. Złość w nich się pokazała, chcieli koniecznie wyrazić ją.
– Proszę, mówcie – rzucił cicho mistrz, czuł narastająca w nich złość.
– To zły człowiek – słychać było głosy uczniów.
– Bardzo zły, egoistyczny, samolubny – wtórowali inni.
– To nie tak, niewłaściwych słów używacie – spokojnie powiedział mistrz.
– Jakich, więc słów użyć można – pytają – czy jeszcze bardziej ostrych?
– To biedny człowiek – odparł mistrz, a uczniowie zdziwili się.
– Biedny? – szeptali między sobą – dlaczego biedny?
Mistrz chwilę pomilczał, jak to miał w zwyczaju, a gdy uczniowie uciszyli się rzekł:
To biedny człowiek, gdyż serce jego zamknięte, tak bardzo zamknięte, że gdy o nim myślę, płakać mi się chce nad tym nieszczęśnikiem. Przyszedł w to życie z zamkniętym już sercem, aby otworzyć je, ukochać siebie i innych i poczuć szczęście, które z miłość do świata płynie. A on?
Gdyby serce jego otwarte było, czułby jedność z każdym z ludzi – z radością pomógłby staruszce, bo wiedziałby, że w drogę z przymusu wyszła, a nie z wyboru, drewna jej brakło bo sroga zima była, a sama mieszkała starowinka.
Kobieta przy kominku z dalej szła drogi, zmarzła okrutnie i gdy śpiewała, wdzięczność Bogu wyrażała śpiewem najpiękniej jak potrafiła. Z głębi serca pieśń płynęła i nie dźwięk był ważny lecz intencja, głęboka miłość i wdzięczność, że mogła ogrzać się po długiej podróży.
Na wystawie ludzie nie oceniali ładne czy nie, nie oczyma patrzyli, lecz sercem odczuwali. Nie porównywali z nikim i niczym prac malarza, lecz odczuwali i zastanawiali się co chciał przekazać, czym się podzielić.
Kobiety w kawiarni nie były w nadmiernej egzaltacji wynikającej ze starości i samotności, która nagle mężczyznę zobaczyła, one słuchały sercem, odczuwały każdą śpiewaną nutkę, wiele w swym życiu przeszły, każda z nich wiele trudnych doświadczeń, zmęczone życiem z radością siadały wspólnie i delektowały się muzyką, ich serca wiedziały, że to Bóg wyraża się w każdym dźwięku, w każdym geście. Nie widziały mężczyzn, lecz odczuwały Boga. Nie miały duchowej mądrości, lecz ich serca wiedziały co trzeba. Niejednokrotnie płakały, wzruszały się, gdyż rozumiały piękno i doskonałość Boga wyrażającego siebie poprzez muzykę i śpiew.
Tyle bogactwa było w świecie, tyle piękna, a mężczyzna z naszego opowiadania nic nie rozumiał, nic nie czuł, o jakże był biedny.
Uczniowie zasłuchali się tak bardzo w mądrość mistrza, że nawet nie zauważyli, że serca ich już nie gniewem lecz miłością się wypełniły i współczuciem.
– To naprawdę biedny człowiek, tyle piękna wokół, a on taki zamknięty, jakże trudno musi mu być w życiu? – rzekł jeden z uczniów.
– O tak, choć za mężczyznę się ma, jest jak chłopiec, zalękniony, pełen bólu i złości. Żal mi go i nic zrobić nie mogę, prócz modlitwy, aby oczy jego na prawdziwy świat się otwarły i serce jego ożyło.
– A gdybyśmy spotkali jego lub podobnego, co moglibyśmy zrobić mistrzu? – pytają młodzi.
– Poproście, aby człowiek serce swe wyjął, w dłonie swoje jak najcenniejszy skarb wziął i zawał: – Boże dość już cierpienia, samotności, zamknięcia, teraz oddaję Ci swoje serce, tylko Tobie, proszę wypełnij je miłością, spraw, aby stało się czyste jak woda ze źródła, aby w tej czystości zamieszkać mogła miłość. Proszę wypełnij je miłością.
Lecz człowiek nie może mówić, zawołać musi z determinacją i prawdziwym pragnieniem zamknięcia przeszłego życia, a stać się to może, gdy będzie gotowy. Nie mówcie więc do każdego, lecz tylko do tego, kto będzie w głębokiej potrzebie i pragnieniu.
I powiedźcie mu jeszcze, aby oczy swe w sercu umieścił i poprzez serce świat oglądał, a pozna niezwykłe bogactwo życia i szczęście.
Mistrz wstał, uczniowie siedzieli jeszcze zamyśleni.
Kocham Was, gdyż sercem moim każdy z Was jest i jakże jestem szczęśliwym mogąc mieć tyle serc – powiedział na odchodnym i łagodnie uśmiechnął się do nich, miał przecież powód do radości.