Wyobraźmy sobie pokój w którym jest ciemno, nagle zapala się małe światełko i mówi do innych cząsteczek istnienia:
-Ej, koledzy, przyszedł czas, abyśmy się zbudzili ze snu ciemności i rozświetlili nasz pokój, aby w naszym pokoju zaświeciło ŚWIATŁO!
A koledzy na to:
– Ja się zbudziłem i widzę, że wokół tyle ciemności, muszę z nią walczyć.
Inni przyłączają się:
– My też, my też, czas zlikwidować tę paskudną ciemność i zniszczysz ten zły świat cienia.
A światełko, które zapaliło się pierwsze mówi:
– Nie walczcie z ciemnością, gdyż wówczas sami w cieniu przebywacie złości, nienawiści, oceny, walki, zniszczenia. Zajmijcie się SOBĄ, sami rozjaśniajcie swoje istnienie, bo im więcej nas zaświeci tym szybciej JASNOŚĆ w pokoju nastanie.
– Nie, nie, nie masz racji. My musimy walczyć z cieniem, bo to takie szlachetne. Przecież my jesteśmy dobrzy a cień jest zły, Nie dopuścimy, aby nadal to ciemne zło panowało w naszym pokoju.
Mijał czas i pokój wciąż w ciemności był, a przecież wystarczyło, aby Ci, którzy w walce byli, zajęli się swoim rozświetleniem.
Pokój jaśniałby, gdyż światło zawsze silniejsze jest od zmroku, a wówczas cóż z cienia by zostało?
Wystarczy niewiele światła, aby z ciemności, szarość nastała, a tylko troszkę więcej światła – aby jasność na zawsze zapanowała. I cienia już nie będzie.
– Nie pouczajcie innych, że w cieniu są, lecz całą swoją uwagę skierujcie na własny blask, a wówczas, ten co w cieniu był jasność zobaczy i choćby chciał, cienia już nie ujrzy – powiedziało na koniec światełko, które zbudziło się prawdziwie.